“Trains at glance”

14.07.2007

Tematem dzisiejszej opowieści będzie system indyjskich kolei, który fascynuje mnie już od dawna. Indie posiadają najbardziej rozbudowaną sieć kolejową na świecie – spadek po Brytyjczykach. Trzeba przyznać, że jak na tak olbrzymi kraj i tak skromną infrastrukturę, koleje indyjskie sprawdzają się znakomicie. Mają do zaoferowania szeroki wachlarz połączeń, jak i klasy wagonów – poczynając od “ordynary class”, gdzie chyba nigdy nie pojawił się biały człowiek, a kończąc na super ekskluzywnych wagonach sypialnych z air condition i zapewnionymi posiłkami jak w samolocie. My wybieramy zawsze Sleeper Class – to są takie kuszetki bez przedziałów, jeśli ktoś jeździł kolejami za naszą wschodnią granicą, to może porównać Sleeper Class do wagonów Plackartnych, tyle że w tych indyjskich nie ma prowadnika. Sleeper Class jest bez air condition, ale pod sufitem są podwieszone wiatraki (bardzo oldschoolowe – wyglądają jak zdjęte z biurka Phillipa Marlowe’a), które zapewniają odpowiednią cyrkulację powietrza a poza tym wszystkie okna są na ogół otwarte, wiec jak pociąg jedzie,to jest na prawdę przyjemnie.

Jak zabrać się do podroży pociągiem? Oczywiście trzeba wybrać stacje docelową ,odpowiednie połączenie i czas odjazdu. Jak to zrobić w tej chaotycznej rzeczywistości, gdzie dworce są zapełnione tłumami po brzegi, przy kasach kłębią się niekończące kolejki, a biały turysta, który mdleje z gorąca nie ma nawet siły opędzać się przed psami i żebrakami? Jest na to prosty sposób: Trzeba zaopatrzyć się w najbliższym kiosku w “Trains at a glance”. Ta książeczka to prawdziwa biblia podróżujących pociągami, logiczna pełna tabelek, wykresów, paragrafów, mapek, gwiazdek, odnośników, wyjątków, czerwonych druczków, małych druczków, zakładek i zabawnych reklam. Istna rozkosz intelektualna. Mimo, iż jestem na wskroś umysłem humanistycznym i daleko mi do matematyki, to uwierzcie, ze pokochałem tksiążeczkę, jak tylko przeczytałem instrukcje jej obsługi.

okladka gazetki

Wybranych pociągów można szukać według destynacji, numerów, a także wizualnie na mapce przedstawiającej całą siatkę połączeń kolejowych Indii. I to jest własne najlepsza metoda. Znajdujesz miasto, z którego startujesz, miasto, do którego chcesz dojechać i palcem po mapie śledzisz nitki połączeń. Na nich zaznaczone są rożne cyferki. Jeśli jakaś cyferka pojawia się na całej trasie z miasta A do miasta B, to znaczy, ze można tam dojechać jednym pociągiem. Sama cyferka zaś oznacza numer tabelki, w której rozpisane są dokładne dane pociągu (numer, nazwa, stacje, godziny odjazdów-przyjazdów i wiele dodatkowych informacji). Zabawa w szukanie połączenia np. miedzy Kalkutą, a Bombajem to na prawdę wielka przyjemność.

Jak już znajdziemy odpowiedni pociąg, trzeba iść kupić bilet. Tu zaczyna się zabawa z indyjską biurokracją. Najpierw trzeba wypełnić formularz, podając ilość osób, ich wiek i płeć( czasem nawet żądają paszportów). Potem trzeba się dopchać do okienka (całe szczęście na większych stacjach są osobne okienka obsługujące kobiety w ciąży, chorych, niepełnosprawnych, oraz turystów).Gdy już pani w okienku wstuka twój formularz do komputera to zwykle okazuje się, ze na ten pociąg nie ma już miejsc i jesteś na tzw. “waiting list”, czasem na pozycji grubo po setce… Pani oczywiście kasuje pieniądze i zostawia cię z biletem, na którym nie masz ani nr. Twojego wagonu, ani wyznaczonych miejsc… Nie należny się jednak załamywać! I na to Wielki System ma odpowiedź! Znów pomaga nam fakt, że jesteśmy turystami, a Indie bardzo promują turystykę. Otóż w większości pociągów jest tzw. Tourist Quota, czyli miejsca zarezerwowane dla nas, spoconych białasów. Trzeba iść wtedy do kolejnego okienka i wypełnić kolejne podanie, podając tym razem swoje wszystkie dane, razem z adresem w rodzinnej Koziej Wulce. Wtedy kolejny urzędnik coś poklika w komputerze, poprzegląda pliki innych podań i ot – już masz miejsce! Jeszcze mi się nie zdarzyło, żebym nie dostał miejsc z Tourist Quota, ale lepiej nie kusić losu i jeśli to możliwe kupować bilety kilka dni wcześniej. Dzięki Bogu większość stacji w Indiach jest objęta komputerowym systemem rezerwacji i z każdego miejsca możesz rezerwować wszelkie możliwe połączenia.

 

Uff,to już koniec formalności. Teraz trzeba się tylko wbić do pociągu i zając swoje miejsca. Mimo pozornych tłumów zwykle nie ma z tym problemu. Gdy pociąg już ruszy, można się odprężyć, rozwalić na swoich kuszetkach i oglądać krajobrazy za oknem, lub wewnętrzne życie wagonu, które jest nie mniej ciekawe. W ciągu dnia po wagonie ciągle chodzą sprzedawcy wszystkiego, wody, lodów, placuszków,ryżu, słodyczy, orzeszków, świecących długopisów, kamyczków-magnesów, sztucznych kolczyków, zabawkowych komórek, a nawet kwiatków do włosów. Miedzy nimi przechodzą cale pochody żebraków, matek z dziećmi, kalek chodzących na rekach, wędrownych kapłanów, wyglądających jak kloszardzi, ślepców, bezdomnych dzieci i wielu innych dziwolągów. Wszyscy oczywiście proszą cie o 5 rupii, 10 rupii, 20 rupii i gdybyś dawał każdemu, szybko byś zbankrutował. Czasem też przechodzą indyjscy transwestyci, bardzo ciekawe zjawisko, mężczyźni ubrani w sari i wymalowani, ale czasem z wąsami i zarostem. Co ciekawe ludzie (mężczyźni) nie reagują na nich agresywnie, raczej uśmiechają się i wcale nierzadko dają im jakiś bakszysz. Ci transwestyci spełniają tu raczej role błaznów, wygłupiają się, opowiadają chyba jakieś kawały, a jak dostaną pieniążka,to kładą ci rękę na głowie w geście błogosławieństwa na szczęście. Mimo, ze atmosfera w wagonie jest dość przyjazna i familiarna trzeba się mieć trochę na baczności. Poprzednim razem w Indiach o mało co nie ukradli mi aparatu, teraz nie bylem dość czujny i straciłem swoje buty trekkingowe, wiec w Himalaje pójdę we wspaniałych indyjskich półbutach – podróbkach… Nic to jednak w porównaniu z doświadczeniem wielkich indyjskich kolei! 

Leave a comment