Poczuć Indie

Indie nie wyglądają jak na folderach. Foldery nie przekażą ci zapachu, nie omiotą cię dusznym, gorącym powietrzem, nie zaleją twoich uszu potokiem dźwięków.

Wybrać się do Indii to w naszych czasach już nic nadzwyczajnego. Każdy, kto chce posmakować przygody, egzotyki i duchowości może polecieć do Indii bez większych problemów.

Jednak być w Indiach a odnaleźć się w Indiach to dwie różne rzeczy. Większość podróżników leci tam jednak, aby poczuć Indie, jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało. My też chcieliśmy je poczuć. I poczuliśmy… od razu…

Bombaj wita każdego człowieka swoimi wielkim, ciepłymi ramionami. Już po chwili orientujesz się, że z tych ramion nie możesz się wyrwać. Są opiekuńcze, są lepkie, są wszędzie.

15 milionów ludzi na ogromnych obszarach megalopolis wyrosłego z trzeciego świata. Drogi, tory, samochody, riksze, pociągi, samoloty, budynki z blachy, budynki z marmuru, namioty, dzieci, psy, krowy, reklamy, świątynie, stragany, śmieci i ludzie… tłumy ludzi, tłumy, tłumy, tłumy, ludzkie mrowie.

Idą, biegną, kuleją, śpią, tańczą, śpiewają, siedzą w bezruchu, patrzą w otępieniu lub wodzą za tobą wzrokiem czarnych jak węgle oczu. Wiele, wiele par oczu śledzi cię wzrokiem bez wyrazu.

Przybywamy z białego kontynentu, ze świata pachnącego nowoczesnością, ze świata indywidualnych jednostek żyjących w swoich wygodnych demokracjach, połączonych ze sobą telefonią komórkową i Internetem.

Przybywamy bladzi, kluskowaci, słabi, niepewni. Oblewamy się potem na pierwsze tchnienie indyjskiego powietrza. Kręcimy się niespokojnie, szukamy sobie zacisznego miejsca, którego tu po prostu nie ma.

Nieśmiało wychodzimy do realnego świata. Skrzywione nosy, skrzywione uśmiechy, spuszczony wzrok świadczy o naszej bezradności. Zapomnieliśmy już jak się targować, jak wyprostować plecy i mocno patrzeć w oczy rozmówcy.

Tu pieniądze nie ochronią cię przed wszystkim. Choćbyś nie miał na to ochoty, musisz zanurzyć się stopami w nurt prawdziwego miejskiego życia Bombaju.

To co słyszysz najczęściej, powtarzane jak mantra, identyfikujące cię jako biały obiekt, gdzieś z lepszego świata, to wołanie – FIVE RUPEES! Please, please, FIvE rupees! Mister, miss, madam, FIVE rupees! FIVE rupees, please, please!

I tak w kółko i tak ciągle, na każdym rogu, przy każdej okazji. Jesteś białym, chodzącym bankomatem. Dasz, czy nie dasz, to nie ma znaczenia, każdy może do ciebie podejść i próbować wstukać PIN.

Niektórzy się litują, dają wszystkim, rujnując wycieczkowy budżet, niektórzy wprowadzają wewnętrzną selekcję – daję tylko matkom z małymi dziećmi, albo – daje tylko kalekom. W niektórych ciągłe żebranie wywołuje agresje – nie dają w ogóle, zbywają żebraków wielkopańskim gestem, tak samo jak robią to bogaci hindusi.

Ale oni robią to jakoś inaczej, w tym nie ma agresji ani wyrzutów sumienia. Zresztą nawet bogaci hindusi czasem dają. Nie można znaleźć w tym metody, regularności, systemu, który tak potrzebny jest człowiekowi Zachodu. A to dopiero kilka godzin w Indiach, w wielkim Bombaju.

Przed tobą, biały człowieku jeszcze wiele niespodzianek, które ciągniesz wraz ze swoim kolonialnym brzemieniem. I nie ma tu znaczenia, że my, Polacy nigdy nie mieliśmy kolonii, że więcej wiemy o ucisku, niż o panowaniu. Jesteś biały, jesteś z Europy, nie ma znaczenia, czy z Francji, czy z Białorusi.

Zasklepiamy się więc w sobie, jasno precyzują się cele – znaleźć hotel, kupić bilet, kupić wodę, znaleźć miejsce ze zjadliwym pokarmem.

Nieświadomie wkraczamy na wojenną ścieżkę z molochem. Rozdarci między fascynacją i odrazą. Kluskowate białasy ze swoimi szlachetnymi ideałami obywatelskimi, które rozbijają się o brudny bruk bombajskiej ulicy.

Nie ma unijnych instytucji, które wszystko ci wytłumaczą i przed wszystkim obronią, biała klucha musi stać się predatorem codziennych zakupów, a największa demokracja świata podpiera się pod boki i obserwuje cię pobłażliwie.

W takim właśnie przytłoczeniu mijają nam pierwsze godziny i dni w Indiach. Zwiedzanie Bombaju przypomina raczej grę w rugby – bieg od punktu do punkt przeciskając się przez tłum innych zawodników.

Chcemy wydostać się z miasta. To proces długi i wieloetapowy. Poczynając od kupna biletów na pociąg, których zawsze jest za mało w tym miliardowym kraju, a kończąc na fizycznym wejściu do wagonu.

W ferworze walki z codzienną rzeczywistością Bombaju zapomnieliśmy, że już zaczynamy czuć Indie. Nie wiemy jeszcze o tym, myślimy ciągle w naszej europejskiej manierze – veni, vidi, vici. Odhaczamy w kalendarzyku zrealizowane elementy planu.

Rozmawiamy, śmiejemy się, opowiadamy sobie wrażenia, ale tak naprawdę każde z nas jest niczym bokser w narożniku między rundami. Zasklepieni w sobie zbieramy siłę na następny etap.

Pod maską spokoju, niefrasobliwości lub śmiechu w każdym kipi wulkan emocji, przeżyć, obrazów, refleksji…

To właśnie Indie zaczynają władać naszymi umysłami. W naiwnym przekonaniu XIX wiecznych naukowców myśleliśmy, że możemy „poczuć Indie” niczym owada pod szkłem powiększającym, a tymczasem to one zawładnęły nami czyniąc z nas drobinki w odwiecznym tańcu Shivy, w tańcu stworzenia i zniszczenia.

Leave a comment